Łączny pomiar emisji CO2 producenta samochodów to kiepski pomysł?

Zdjęcie tytułowe

Unia Europejska od lat stara się działać na rzecz neutralności klimatycznej. W każdym jednak  dobrym planie pojawiają się absurdy i zwyczajnie bezsensowne decyzje. Pomiar emisji CO2 wszystkich modeli z gamy danego producenta i wyliczanie minimalnych wartości na tej podstawie jest jedną z niedziałających regulacji.

Należy coraz skuteczniej chronić środowisko, w którym żyjemy. Jest to może dość banalne, ale jakże prawdziwe stwierdzenie, z którym zapewne większość się zgodzi. Unia Europejska bardzo aktywnie wspiera wszelakie przedsięwzięcia proekologiczne. Ponadto jej ambitne i szeroko zakrojone plany dotyczące neutralności klimatycznej do 2050 roku trzeba uznać nie tylko za pożądane, ale też po prostu konieczne. Niestety, niektóre sposoby na ochronę środowiska jednak nie służą temu celowi, a dodatkowo utrudniają wszystkim życie.

Genialne rozwiązanie! A nie – czekaj…

Unia Europejska w 2019 zapowiedziała, że średnia emisja dwutlenku węgla nowych samochodów w Europie ma oscylować wokół 122 g/km. Efekt? Każdy producent na Starym Kontynencie musi w swojej ofercie mieć ekologiczny model. Na papierze pomysł wygląda świetnie, ale papier przyjmie wszystko…

Producenci aut vs. absurdalne regulacje

Zacznijmy od tego, że część firm nie oferowała żadnych aut o zeroemisyjnym napędzie. Aby więc utrzymać swoją obecność na terenie UE należało tanim kosztem wdrożyć coś, co zaspokoi unijnych urzędników. Doskonałym przykładem jest japońska marka Suzuki, która wprowadziła na europejski rynek dwa modele będące… dwoma modelami Toyoty z innymi znaczkami. Nie ma to żadnego sensu. Suzuki bowiem nadal legalnie w świetle unijnego prawa sprzedaje zwykłe, spalinowe auta, a oprócz nich oferuje sztucznie dodane do portfolio, w zasadzie nikomu niepotrzebne kopie innego producenta. Wszystko tylko po to, by na papierze marka wyglądała na proekologiczną. Coś tu jest bardzo nie tak.

Innym przykładem absurdu unijnych regulacji w zakresie kontroli emisji CO2 jest „naciąganie rzeczywistości” na pomiarach nowych modeli typu „plug-in”. Są to hybrydy, których akumulatory, w odróżnieniu od tradycyjnych wersji, można doładować z gniazdka. W efekcie takie samochody mogą przejechać do kilkudziesięciu kilometrów na samym prądzie. Problem polega na tym, że podczas pomiarów, producenci udostępniają swoje samochody najczęściej w trybie zeroemisyjnym. Unijnym urzędnikom w ten sposób umyka fakt, że pozornie ekologiczny samochód to w rzeczywistości jedynie wspierany elektrycznym silnikiem dwutonowy, palący kilkanaście litrów benzyny SUV.

Dobry pomysł, kiepskie wykonanie

Sposobów na ominięcie regulacji jest prawdopodobnie multum. Efekt unijnego przedsięwzięcia jest smutny i rozczarowujący. Miało być pięknie, wyszło jak zawsze. Unia Europejska zdecydowanie musi skorygować swoje działania wobec producentów aut, bo to co robi w tym momencie nie ratuje świata, a jedynie utrudnia wszystkim życie.

Google News

Bądź na bieżąco. Obserwuj nas w Google News!

Komentarze

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Łączny pomiar emisji CO2 producenta samochodów to kiepski pomysł? | ekoetos.pl